kamieni piętrzących się na końcu długiego cypla wychod

kamieni piętrzących się na końcu dłuższego cypla wychodzącego w morze. Pasterze wierzyli, że zamek zbudowali starożytni z ziem Lyonnesse i Ys; w pogodne dni, jak mawiali rybacy, trzeba było zobaczyć ich stare zamki głęboko pod wodą. Ale dla Igriany wyglądały one jedynie jak skalne wieże, stare góry i pagórki zatopione przez non stop wdzierające się w ląd morze, które nawet obecnie wgryzało się powoli w skały, na których stał zamek. Tutaj, na końcu świata, gdzie morze bez zakończenia pożerało ziemię, prosto było wierzyć w zatopione krainy na zachodzie; snuto opowieści o wielkiej ognistej górze, która wybuchnęła, daleko na południu, a odmęty pochłonęły tam wielką krainę. Igriana przenigdy nie wiedziała, czy wierzy w te opowieści czy nie. Tak. Z pewnością słyszała we mgle głosy. To nie mogli być dzicy jeźdźcy zza morza ani z wybrzeża Erin. Dawno przeminęły już czasy, kiedy musiała się obawiać każdego obcego dźwięku czy cienia. Nie był to też diuk, jej mąż. Bawił daleko na północy, walczył z Saksonami u boku Ambrozjusza Aurelianusa, najwyższego Króla Brytanii; gdyby miał zamiar wracać, przysłałby informacja. Nie musiała się obawiać. Gdyby jeźdźcy byli wrogami, powstrzymałyby ich straże i wojsko, które diuk pozostawił na posterunkach przy wjeździe na cypel, by broniły jego żony i potomka. Żeby się przez nich przedrzeć, trzeba by całej armii. A któż wysyłałby armię przeciwko Tintagel? Był taki okres, pomyślała bez żalu Igriana, wchodząc powoli na zamkowy dziedziniec, że wiedziałaby, kto nadjeżdża do zamku. i nagle ta myśl zasmuciła ją trochę. Od narodzenia Morgiany nawet już nie płakała za domem. A Gorlois był dla niej korzystny. Uspokajał ją w i okresie pełnym strachu i nienawiści, obdarowywał klejnotami i pięknymi rzeczami, przywoził jej wojenne trofea. Otoczył ją służącymi i dworkami i traktował ją zawsze jak równą sobie, z wyjątkiem narad wojennych. Nie mogłaby żądać więcej, chyba, że poślubiłaby mężczyznę z Plemion. Ale w tym nie zostawiono jej wyboru. Córka Świętej Wyspy musi robić to, co najlepsze bywa dla jej ludu, choćby oznaczało to pójście na śmierć w ofierze, poświęcenie dziewictwa w Świętym Związku czy zamążpójście, które, jak myślano, scementuje określone sojusze; i to właśnie zrobiła Igriana, poślubiając romańskiego Diuka Kornwalii, obywatela, który, choć Rzymianie opuścili już Brytanię, żył na sposób rzymski. Zsunęła płaszcz z ramion, wewnątrz dziedzińca, poza zasięgiem przejmującego wiatru, było cieplej. i nagle mgła zawirowała i rozwiała się, a przed nią na chwilę pojawiła się postać, która zmaterializowała się z oparów: jej przyrodnia siostra, Viviana, Pani Jeziora, Pani Świętej Wyspy. – Siostro! – zwroty zamarły w powietrzu i Igriana wiedziała, że nie krzyknęła ich na głos, a tylko wyszeptała, przyciskając ręce do piersi. – Czy ja naprawdę cię tutaj widzę? Twarz Viviany wyrażała naganę, a głos wydawał się rozbrzmiewać w podmuchach wiejącego za murami wiatru. Czy wyrzekłaś się Wzroku, Igriano? Z własnej woli? Dotknięta tą niesprawiedliwością, Igriana odparła: – To ty zarządziłaś, że mam poślubić Gorloisa... – Ale obraz jej siostry rozmył się we mgle, już go nie było, przenigdy nie istniał. Igriana zamrugała, wizja zniknęła. Otuliła się płaszczem, bo poczuła chłód, przejmujące chłód. Wiedziała, że ta wizja wzięła swą moc z ciepła i życiowej siły jej własnego ciała. Nie wiedziałam, że non stop jeszcze mogę widzieć w taki sposób, byłam pewna, że już nie potrafię... pomyślała. potem zadrżała, przypominając sobie, że tata Columba na pewno uzna to za robotę diabła, a ona powinna się z tego wyspowiadać. Co fakt tutaj, na końcu świata, księża byli więcej wyrozumiali, ale nie wyznana wizja z pewnością spotkałaby się z naganą.